Wpierw wymyślono rower. Żeby można było łatwiej, szybciej, mniejszym wysiłkiem dotrzeć w jakieś miejsce niż by się to stało na piechotę. Potem zaś okazało się, że są tacy, którzy dokładają do roweru silnik, żeby tego wysiłku można było włożyć jeszcze mniej, a dojechać szybciej.
Rower z silnikiem to nie skuter czy motocykl. Rower musi posiadać cechę roweru – a więc możliwość poruszania się za pomocą siły ludzkich mięśni po wyłączeniu silnika. I wszystkie konstrukcje spełniają ten wymóg – chociaż trzeba przyznać, że są niektóre, które to robią ledwo ledwo…
Na spalinach
Pierwszym rodzajem silnika, wstawianym do roweru w celu wspomożenia pedałowania były silniki spalinowe. Powstawały konstrukcje, które wyglądem bardziej przypominać zaczęły motocykle; a wielkość silnika powodowała, że na takim rowerze nie sposób było praktycznie jeździć bez wspomagania.
Kolejną ścieżką rozwoju były silniki doczepiane ale wyposażone we własne koło pędne. W sumie był to pomysł dobry, sprawny, ale rower z czymś takim nie był najwygodniejszy. No i wszystko ważyło sporo – o przeniesieniu czy pokonaniu jakiejś większej przeszkody można było zapomnieć.
Postępy w miniaturyzowaniu silników umożliwiły umieszczanie napędu “w ramach” konstrukcji roweru jako takiego, bez nadmiernego wzrostu masy całego zestawu. To już bez pudła można było nazywać rowerem, a doczepiony silnik nie zaburzał w takim stopniu całej konstrukcji jak wersje wcześniejsze. Jednak mimo postępów mechaniki rowery z silnikami spalinowymi były jakąś tam niewielką niszą. Silnik spalinowy zawsze był głośny, zawsze smrodził i na szerszą skalę nigdy się nie przyjął. To wszystko się zmieniło za sprawą… prądu!
Elektryka zmienia świat
Napęd elektryczny zawsze kusił. Silnik elektryczny jest cichy, mocny. Ale gromadzenie energii zawsze było problemem – wydajność baterii. Do niedawna akumulatory, które pozwalały by na jako takie sprawne poruszanie się rowerem były po prostu za duże.
Postęp technologiczny i w tej dziedzinie nie stał w miejscu. Powstały elektryczne samochody, skutery, łodzie… ba – pojawiły się elektryczne samoloty! Siłą rzeczy pojawić się musiały i rowery – które wyposażone są w silniki wspomagające, właśnie zasilane prądem!
Rowery elektryczne
Postęp technologii jest wręcz oszałamiający. Rowery elektryczne już teraz występują w wielu, całkiem użytkowych formach – miejskie rowery składane, turystyczne, rowery górskie do jazdy w terenie i elektryczne szosówki. I coraz mniej odróżniają się od swoich analogowych pobratymców – silniki chowane są w piaście któregoś z kół albo w suporcie (czyli tam gdzie się znajduje oś pedałów), a baterie – coraz mniejsze ale dość wydajne – albo chowane są pod bagażnikiem, udają bidon na ramie – przestają po prostu wyróżniać się w konstrukcji.
Każdy z nowoczesnych rowerów elektrycznych umożliwia jazdę bez wspomagania, bez prądu. To jednak bywa trudniejsze niż na rowerze analogowym – a w każdym razie wymagające większego nieco wysiłku – bo taki rower na prąd waży przeciętnie około 30 kg (rowery “analogowe” średniej klasy to 12 – 13 kg).
Wbrew pierwszej myśli najrzadsze są rozwiązania, które zamieniają rower elektryczny w urządzenie, na które się wsiada, wciska guzik i jedzie. Silnik najczęściej pełni rolę wspomagającą – a rowerzysta musi się dołożyć do wysiłku – reguluje się ilość siły, jaką dodaje silnik. Jak mocno pedałujemy pod górkę, to silnik nam mocno pomaga; jak nie pedałujemy – to i silnik nic nie robi. Ale to i tak niesamowite wrażenie – jakby z nami był niewidzialny, drugi rowerzysta, który naciska na pedały; da się to poczuć!
W większości rozwiązań mamy do dyspozycji regulację siły wspomagania – na przykład 25%, 50%, 75% i 100%. Oczywiście im więcej będziemy wymagać od silnika tym krócej będzie trwała wycieczka. A potem trzeba kilka godzin rower… ładować.
Mimo postępów w konstrukcji rowerów elektrycznych nie zrezygnowano z tworzenia oddzielnych urządzeń, które w razie potrzeby wspomogą wysiłek na zwyczajnym rowerze, który mamy w garażu. Doczepiany silnik, zintegrowany z baterią, który w razie konieczności możemy doczepić do prawie każdego roweru (ale tu rower nie może mieć bagażnika i błotnika – mocuje się go pod siodełkiem, napędza tylne koło pchając po prostu oponę).
Czy warto kupić?
Jak zwykle w takich wypadkach – zależy. Przede wszystkim od zasobności portfela. Rowery elektryczne są po prostu drogie. Kilka tysięcy złotych to minimum za taki sprzęt jakie trzeba wydać – i to sprzęt nieznanej firmy. Konstrukcje markowe uznanych producentów są droższe!
Jeżeli zaś chodzi o obiekcje analogowych rowerzystów, którzy tych elektrycznych będą wyzywać od łamiących zasady cyklistyki – w dziejach ludzkości postęp pojawiał się najczęściej w wyniku… lenistwa. Poszukiwano rozwiązań, które umożliwią osiąganie określonych celów przy mniejszym wysiłku, ułatwią jakąś czynność, działanie, zmniejszą wysiłek. Rowery z napędem elektrycznym (ale wszak mające także napęd analogowy, mięśniowy) to klasyczny przykład takich działań – i zapewne będą coraz popularniejsze. A jak za popularnością zacznie iść zmniejszanie ceny – to zapewne szybko będziemy mieli rowerzystów jeżdżących na dopingu. Oczywiście elektrycznym.